Wyszukiwanie
Święta

Piątek, Wielki Tydzień
Rok B, II
Wielki Piątek Męki Pańskiej

Licznik
Liczba wyświetleń strony:
18455

„Przemienił się wobec nich”

Czytania: Rdz 12,l-4a 2 Tm l,8b-10 Mt 17,1-9

 

     Na drugą niedzielę Wielkiego Postu przeznaczona jest Ewan­gelia opisująca przemienienie Jezusa:

 

     „Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i przemienił się wobec nich”.

     Zreasumujmy wydarzenie, aby je sobie przybliżyć. Jezus wszedł na górę, którą tradycja identyfikuje z górą Tabor, i tam stało się coś nadzwyczajnego. W pewnej chwili olśniewające światło otoczyło Go, ukazali się Mojżesz i Eliasz; dał się słyszeć głos Ojca, który ogłosił: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słu­chajcie!”. Zapanowała taka atmosfera pokoju i nieba, iż Piotr za­wołał: „Dobrze, że tu jesteśmy. Postawię tu trzy namioty...”

     Spróbujmy rozpatrzyć przemienienie z punktu widzenia trzech uczniów. Co stało się ich udziałem? Co ta chwila oznacza­ła dla nich? Dotąd znali zewnętrzną postać Jezusa, był więc człowiekiem, którzy nie różnił się niczym od innych, znali Jego pochodzenie, Jego zwyczaje, barwę głosu... Teraz poznali innego Jezusa, prawdziwego Jezusa, tego, którego nie można dostrzec oczami, każdego dnia w normalnym świetle słonecznym. Jezusa, który jest wynikiem niespodziewanego objawienia, zmiany, daru.

     Chciałbym wyjść od tego wydarzenia i przedstawić rozważa­nie dotyczące nas z bliska, które pozwoli nam równocześnie rozwinąć plan poświęcania naszych wielkopostnych spotkań osobie Jezusa Chrystusa. Będzie to rozważanie o wierze, które nie będzie dobre równocześnie dla wszystkich, dla wierzących i obojętnych. Ale gdybym to ja był niewierzący, jestem przeko­nany, iż rzeczą, która najbardziej by mnie irytowała, byłoby po­dawanie mi wiary jak słodkiej, uspokajającej pigułki, która nie wymaga od słuchacza niczego innego tylko nieco tolerancji. Pra­gnąłbym raczej, żeby Kościół przedstawił w pełni swoje przesła­nie, nie łagodząc go, pozostawiając mi oczywiście pełną wolność decydowania o tym, czy przyjmę je, czy też nie.

Pytamy więc w tym duchu: czego brakuje współczesnym chrześcijanom? Dlaczego wiara, praktyki religijne są zaniedby­wane i zdają się nie stanowić, przynajmniej dla większości, źró­dła siły w życiu? Czemu wypełnianie obowiązków wierzącego jest nudne, męczące i tak trudne? Dlaczego młodych nie pociąga wiara? Czemu, krótko mówiąc, tyle szarości i braku radości pomiędzy wierzącymi w Chrystusa?

     Chcecie poznać moją odpowiedź? Ponieważ nasze chrześci­jaństwo jest chrześcijaństwem bez Chrystusa! Jak to, powiecie, bez Chrystusa, skoro nie robi się nic innego tylko pisze i mówi o Nim! Tak, ale jest to Chrystus bezosobowy, daleki, który nie stoi obok nas, ktoś obcy, choć bardzo znany. Bardziej przypo­mina argument:, niż żywą i prawdziwą osobę, przyjaciela.

Aby rzeczy zmieniły się także dla nas, tak jak dla tych trzech uczniów na Taborze, trzeba, żeby w naszym życiu zdarzyło się coś podobnego, co spotyka chłopaka albo dziewczynę, kiedy się zakochają. Porównanie to nie jest nie na miejscu od chwili, kie­dy sam Jezus porównał się do oblubieńca, a swoich uczniów „do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotka­nie pana młodego”.

     Co dzieje się z zakochanym? Nie trzeba studiować książek z psychologii, aby się dowiedzieć. Wszyscy obserwujemy to wo­kół nas, także ci, którzy tak ja nie doświadczyli tego osobiście. Druga osoba, ta umiłowana, która wcześniej była jedną z wielu, może nawet kimś nieznanym, nagle staje się kimś jedynym, jedy­ną osobą, która interesuje nas na świecie. Wszystko inne przestaje się liczyć, jest tylko jakby tłem. Serce, myśli, które wcześniej przenosiły się z jednej rzeczy na drugą, z jednej osoby na drugą, teraz zatrzymały się na jednej rzeczy. Nie jest się zdolnym do myślenia o niczym innym.

     Następuje prawdziwe przemienienie. Ukochana osoba jest postrzegana jakby w świetlistej aureoli. Wszystko wydaje się w niej piękne, nawet wady. Czujemy się wręcz jej niegodni.

Prawdziwa miłość rodzi pokorę. Chciałoby się, żeby życie zaw­sze było takie. Przepełnione nową radością życia, nowym roz­machem do wypełniania obowiązków.     

     Coś zmienia się również we własnych zwyczajach. Znałem młodych ludzi, których rano rodzice nie potrafili wyciągnąć z łóżka i wysłać do szkoły; jeśli znajdowali sobie pracę, to po pewnym czasie porzucali ją; albo byli wiecznymi studentami... Potem, gdy się zakochali, z rana wyskakiwali z łóżka, nie mogli się doczekać skończenia studiów, gdy mieli pracę robili wszystko, by ją utrzymać.

Co się stało? Nic, po prostu to, co wcześniej robili z przymu­su, teraz robili z upodobania. Upodobanie potrafi skłonić nas do uczynienia rzeczy, do których w żaden sposób nie można nas przymusić; dodaje nam skrzydeł. „Każdy - mawiał poeta Owidiusz - jest przyciągany przez przedmiot swego upodobania”. Coś podobnego, jak już mówiłem, powinno zdarzyć się czasem w naszym życiu, abyśmy stali się chrześcijanami prawdziwymi, przekonanymi, radującymi się z tego, że nimi jesteśmy.

Bolączką naszego chrześcijaństwa jest to, iż prawie wszystko robimy pod przymusem, tak jakby był to podatek, który trzeba komuś zapłacić. (A wiadomo, jakie jest podstawowe zmartwie­nie, gdy chodzi o podatki: żeby oszukać urząd podatkowy, żeby ich nie płacić). Nie wiemy, co znaczy być przez coś pociągani. Powodem jest to, że dajemy zbyt mało miejsca Duchowi Świę­temu, który jest siłą przyciągającą do Boga, który sprawia, że Bóg jest pociągający.

Powiecie mi, że dziewczyna lub chłopak spotykają się, trzyma­ją za ręce. Także Jezusa widzi się i dotyka. Ale innymi oczami i innymi dłońmi: oczami i rękami serca, wiary. On zmartwychwstał i żyje. Dla tego, kto Go doświadcza i zna, jest konkretną osobą, a nie jakąś abstrakcją. A nawet z Jezusem wszystko idzie lepiej. W ludzkim zakochaniu, niestety, często się oszukujemy, przypisując ukochanej osobie zalety, których nie ma, i z czasem jesteśmy zmuszeni zmienić zdanie. W przypadku Jezusa im lepiej się Go poznaje i dłużej z Nim przebywa, tym więcej odkrywa się nowych powodów do bycia z Niego dumnym i utwierdzonym w wyborze.

     Najgłośniejszym przykładem, jaką różnicę może w życiu człowieka spowodować odkrycie Jezusa, jest przykład Pawła. By­łem - opowiada Paweł w jednym ze swoich listów - osobą o ustalonej pozycji w życiu, moralnie bez zarzutu, na pozór śmie­tanką narodu wybranego. (Zdobył wykształcenie w Jerozolimie w szkole jednego z najznamienitszych ówczesnych nauczycieli żydowskich, w swego rodzaju Sorbonie czy Oksfordzie owego czasu.). Ale - kontynuuje - to, co było dla mnie zyskiem, chlubą, stało się stratą, śmieciami w chwili, w której na horyzoncie mo­jego życia pojawi! się Jezus Chrystus, mój Pan. Wraz z Nim otworzy! się przede mną nowy horyzont: już nie krótkotrwały horyzont mojej osobistej realizacji, ale możliwość dzielenia tego samego losu co Chrystus, i to na zawsze... Od tej chwili mam tylko jedno pragnienie: poznać Go, zdobyć Go, od kiedy sam zostałem zdobyty przez Niego (por. Flp 3,4-12).

     Spotkanie z Chrystusem podzieliło życie Szawła na dwie czę­ści; stworzyło „przed” i „potem”. Po właśnie dzieje się zawsze, kiedy jakaś osoba spotyka Chrystusa w sposób głęboki i praw­dziwy. Wielki pisarz z czwartego wieku, który nawrócił się, gdy był już w sile wieku i żonaty, Hilary z Poitiers, w jednej z mo­dlitw do Chrystusa mówi nawet: „Zanim Cię poznałem, nie ist­niałem”.     

     Myślę, że dobrze będzie, jeśli dodam także moje maleńkie osobiste doświadczenie. Byłem profesorem na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie i zajmowałem się właśnie chrystologią, czyli nauką o Jezusie Chrystusie począwszy od starożytności aż po dzień dzisiejszy. W pewnym szczególnym momencie mojego życia zdarzyło mi się ponownie przeczytać te słowa Pawła. Zro­dziło się wówczas w moim sercu pragnienie postąpienia podob­nie jak on: uznanie wszystkiego za stratę i opuszczenie wszyst­kiego, aby poznać Jego, żywego i prawdziwego Jezusa, Jezusa z krwi i kości, a nie tylko doktryny, książki, teorie, a nawet herezje dotyczące Jezusa. Zrezygnowałem z pracy naukowej i zająłem się wyłącznie głoszeniem słowa Bożego.

     Ktoś mógłby mi powiedzieć: jeśli to, o czym mówisz, przy­pomina zakochanie się, to jedyną rzeczą do zrobienia jest czeka­nie z założonymi rękami na przysłowiowy grom z jasnego nie­ba... Nie tak do końca. Jeśli bowiem jakiś chłopak albo dziew­czyna siedzą cały dzień zamknięci w domu, nie spotykając się z nikim, to nic się nie wydarzy w ich życiu. Zęby się zakochać, trzeba się spotykać! Jeżeli ktoś jest przekonany albo tylko zaczy­na myśleć, że poznanie Jezusa Chrystusa w ten inny, odmieniony sposób jest piękne i warte spróbowania, to musi zacząć się z Nim spotykać, czytać Jego pisma. A Jego miłosnymi listami są Ewangelie! W nich, jak słyszeliśmy, objawia się, przemienia.

     W związku z tym chciałbym dać pewną radę żonom, których mężowie wracają do domu wciąż bardzo późno albo nie traktują wystarczająco poważnie obowiązków ojca. Zamiast czekać na niego z wałkiem w dłoni łub z cierpkimi uwagami, postarajcie się, żeby któregoś wieczoru znalazł na stole w kuchni lub na sto­liku przy łóżku otwartą Ewangelię. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć...

     Wiadomo, że zakochani zanim wyznają sobie miłość interesu­ją się ukochaną osobą, śledzą ją z daleka, starają się wejść w krąg jej przyjaciół. Czasem wystarczy im po prostu obserwowanie domu, w którym mieszka. Nietrudno zastosować to wszystko w wypadku Jezusa. 

Domem, w którym On mieszka, jest Kościół.

Dźwięk

Brak pliku dźwiękowego

Statystyki

Brak własnych statystyk